A widzisz ?  A dziwisz się?

Cuda opisane piórami naszymi

 

  Codziennie doświadczamy cudów, małych i wielkich. Opisujemy je po swojemu, tekstem lub wierszem

Daty nie mają znaczenia, bo i czasu w tym nie było...


Lidka pisze...

Nasze pierwsze spotkanie, Kazimierz, oczywiście, i herbaciarnia u „Dziwisza”.

Stąd powstał skład naszego, tradycyjnego hasła wyjściowego…

„A widzisz? – A dziwisz się? Nieeee!”

 

Tyle spotkaliśmy w naszej drodze wspaniałości takich, jakby nie z tej ziemi. Postanowiliśmy to spisać układając w ciąg historyjek pod tym właśnie tytułem.

Mamy wiele różnych, wyłącznie naszych „rozpoznawalników”, przyswoiliśmy sobie je i dobrze nam tak z nimi razem

To są skróty myślowe i słowne, pod których spodem jest więcej, czucia naszego z jakiegoś podanego doświadczenia.

 

 

Stłuczka

 

Jadę przez miasto w Chełmie, ślisko bardzo, pierwszy śnieg, hamuję na światłach, lekki w tyle zgrzyt, samochód ciężarowy stuknął w mój.

Zjazd na pobocze, wyszłam, kierowcy wskazałam, by się zatrzymał, bez oporów, spisujemy szkodę, policja niepotrzebna, chociaż była informacja do nich, lecz porozumiewanie z kierowcą było na poziomie i poprosiłam o nie interweniowanie. Czułam się dobrze zaopiekowana, ponieważ policja parę razy obok nas przejeżdżała, kontrolując z boku sytuację.

Szkody zostały spisane, kierowca wziął winę na siebie, załatwić miałam sprawę przeglądu rzeczoznawcy w firmie ubezpieczeniowej sprawcy.

I tak zrobiłam.

Wyjechałam do Ustanowa, zamknęłam mieszkanie, samochód na parkingu.

Po powrocie do Chełma, w skrzynce dokumenty kompletne, rozliczenie z ubezpieczenia, zwrot kosztów naprawy. Bardzo korzystny dla mnie.

w ten sposób coś co wyglądało na nie komfortowe przyniosło mi owoce w postaci dobrze sprzedanego samochodu plus koszty odliczone remontu samochodu.

 

A widzisz?

A dziwisz się?

Tak pracują na rzecz człowieka energie.

Teraz na podwórku stoi piękny, nowy, z salonu...

Prezent od Włodka, na nowe życie nasze.

 

Przeprowadzka

 

Przeprowadzam się Chełma do Ustanowa. W cztery dni udało się zadbać o mieszkanie, powierzyć w dobre ręce, sprzedać samochód, spakować.

Przenieść całą siebie do Nowego Życia. Niepojęte w myśleniu na ten temat. Jak to możliwe?

Na Nowej Fali wszystko płynie, pozwoliliśmy jej działać, myśmy tylko dotykali osobiście, byliśmy świadkami.

Najwięcej niewiadomych było z samochodem, propozycje, do komisu wstawić, poprosić sąsiada.

Patrzę, jak stał sobie na podjeździe i mówię, że nie, on „na pniu łatwo pójdzie, wyjedzie przy nas z podwórka”, zaczęliśmy rozprzestrzeniać informację …

Za klika minut, telefon. Pierwszy kupiec, wziął z marszu, wszyscy zadowoleni, sprawa załatwiona w dwie godziny, bez wychodzenia z domu i zabiegania o sprzedanie.

 

A widzisz?

A dziwisz się?

Nie!

 

 

Na targu

 

Niedziela rano, wybieramy się na pchli targ, niedaleko nas.

Tuż przed wyjściem z domu, rozejrzałam się po salonie, z zapytaniem, co też tam dla nas by się przydało? Żyrandol! Ma być taki, pasujący do sufitu z belkami.

 

Chodzimy wokół wszystkich rupieci, pierwszy raz jesteśmy, wszystko bawi i ciekawi.

 

Włodek wypatrzył stare radio. Kupiliśmy, do samochodu, wracamy, węszymy, tłok nic ciekawego nie widzimy…

Wracając już wpośród mnóstwa rzeczy, wzrok mój na dół padł i widze, żyrandol, taki sobie leży skromnie na ziemi.

Przyciągnął moją uwagę, stanęłam, pytam Włodka, jak mu się podoba,  czuję, że kupić jego właśnie trzeba.

Taki niepozorny, zaniedbany…

I jeszcze bardzo, bardzo tani, grzech nie brać. Stanęłam jak wryta i ani kroku dalej, poczucie, że ten, lub żaden.

Wzięliśmy, przywieźliśmy, parę ruchów szmatką, wypolerowanie…

Zawieszamy, pasuje, jak ulał, zdobi salon wspaniale i światło piękne, ciepłe nam daje…

 

A widzisz?

A dziwisz się?

Nieee !

 

MOP

 

Wiosna ruszyła, a więc pracy w ogrodzie mnóstwo. Ja sadzę, pielę, kopię, zbieram liście itp. Co jakiś czas patrzę co robi Włodek, a on z zapałem robi porządek w garażu, wyrzucając tysiące niepotrzebnych rzeczy. Nagle pokazuje mi jakiś czerwony patyk z klapką mówiąc, że to chyba mop, ale nie może go zmontować. Podchodzę bliżej i oczom nie wierzę. To faktycznie nowiutki mop Vileda, tyle że bez wkładu, czyli przysłowiowej "szmaty". Oniemiała ze zdziwienia biegnę do schowka i już po chwili trzymam w ręku brakującą "szmatę", która oczywiście pasuje jak ulał do kijka. Oboje patrzymy na siebie z radością, bo dwa elementy zestawu mopowego, osobno kupione przez nas gdy jeszcze nie znaliśmy się, dopasowały się w jednym miejscu. I mamy teraz mop kompletny, wspaniały. Niby drobiażdżek, a jednak dla nas znamienny.

 

A widzisz?

A dziwisz się?

Nieee !

 

Kasztanowce

6 grudnia 2009 roku jedziemy na spacer do mojego parku, tuż nad Bugiem, miejsca ukochanego,
które odkryłam, i często odwiedzałam, gdy byłam sama.
Zapragnęłam pokazać je Włodkowi i by pożegnać się już z lasem, który tak hojnie ukazał mi swoją magię.
Spacerujemy w zimowy, śnieżnobiały dzień. Alejkami ulubionymi, zaglądamy do moich kochanych Kasztanów,
Jest tam w półkolu ułożonych siedem drzew kasztanowców.
Ilekroć tam stawałam, czułam się przez nie otulana.
Bardzo bezpiecznie.

Stajemy tam razem, zdjęcie robimy sobie na pożegnanie, potem wyszłam z półkola, by zrobić zdjęcie Włodkowi....
I nagle - spojrzenie me na gałęzie...
I widzę w pierwszym drzewie i w każdym następnym, ich ochotę do wymarszu...
Miałam wrażenie się, że ustawiły się bokiem, w jednym rzędzie na wyjście z lasu wraz z nami gotowe.
Odczucie kompanii doborowej...
Pierwsze drzewo najbliżej do wyjścia się ustawiło, z gałęzi zrobił się kij, kostur, jaki miewają leśni podróżni, dla mnie znak, że wyrusza stanowczo w
drogę i będzie "drużynę" swą prowadziło.
Poczułam lasu miłość i troskę i ich Nam oddanie.
Wzięliśmy je z sobą, z ogromną wdzięcznością i z tym rozpoznaniem.
A wychodzenie z drzewami siedmioma z tego pięknego parku kiedyś dworskiego,w naszym przeświadczeniu wyglądało
niczym w baśni czarodziejskiej, tam gdzie mówią drzewa i elfy się cieszą na widok człowieka.
Przyzwyczajona już do mowy przyrody, będąca z nią w symbiozie, nie miałam
ani chwili wątpliwości, ze to, co wyczuwałam, działo się naprawdę.

Tak było, Włodek na własne oczy to widział.

Skoro się na to drzewa nasze zdecydowały, wzięliśmy je z sobą z ochotą.

.............................

Po zamieszkaniu w Ustanowie...

Idziemy na spacer w zimowej ozdobie wieś , jak w baśni i bajce piękną zobaczyć.
W uliczkę wchodzimy, bardzo niedaleko...
Patrzymy... a to aleja kasztanowa!
Na poboczu drogi w jednym rzędzie stoją sobie.
O, Nasze drzewa ukochane! Jesteście tuż obok nas!
I napis na bramie : ul. "Aleja Kasztanów"....
Oczywiście, wspólny zgodny okrzyk radości, powitanie, wdzięczność, tamtej chwili przypomnienie.
Jedno drzewo sobie obraliśmy za takie, które jest "Nasze"
Dorodne, smukłe, wspaniałe!
Przypomniało mi się takie moje upodobane, któremu zrobiłam kiedyś zdjęcie...
Były dwa w jednym pniu, złączone na wieki w miłosnym wtuleniu do siebie, tam w parku moim nad Bugiem właśnie....

Symbol nas, jak potem się okazało. Ono też tutaj z Nami jest.
Prawie takie same, tyle, że odmłodzone, smukłe, wesołe i dla Nas dane w naszej wspólnej drodze, jako ochronne przesłanie.

A widzisz?
A dziwisz się?

Nie !

Aleja odkryta została 20.XII. 2009r.

Obraz, na którym są dla nas płomienie, a dla innych, patrzących - nie...

Kazimierz... czas naszego pierwszego spotkania, wieczór wspaniały, gdzie godni siebie nawzajem, dostojnie ubrani...
Przy kolacji uroczystej zaglądamy sobie w oczy....
Czy rzeczywiście, przysłowiowe, "aby?"
I czy to, co czujemy i co teraz jest, naprawdę dzieje się?
Niczym w najpiękniejszym śnie...

Porusza się pośród nas z wielkim zaangażowaniem kelner młody, sympatyczny ...
Rozmowy przyjacielskie z Nami prowadzi... jakbyśmy się z nim również długo znali.
Zaproponował, że zrobi nam zdjęcie.
Och! bardzo proszę!

Stanęliśmy przy stole, ręce złączone u góry, zwieńczony szczyt powstał z nich.
"Ambasadorzy Miłości" nazwaliśmy później to zdjęcie ... długo wpatrywaliśmy się w nie.
Uwieńczył kelner doniosłość pięknej naszej Chwili, i jeszcze wyszło na nim, że....

....................

Z tyłu, za nami wisi obraz na ścianie olejną farbą malowany, widać go
wyraźnie, i tam świecą dwa słupy żółtym światłem... jakby malarz naniósł je.
Lecz, to nie było za sprawą zamiaru malarza, tak naprawdę nie ma świateł na
obrazie, tak naprawdę, gdy dziś ktoś spojrzał w tej restauracji, widać na
obrazie szarą klasztoru ścianę.
Dla nas nie.
Stoją do dziś dwa słupy światła, stabilne obok siebie.
Mało tego, ściana szara zabarwia się coraz bardziej różowym kolorem.
W lot pojęliśmy, gdy zdjęcie oglądaliśmy, że to nasze płomienie bliźniacze tam stoją i płoną.

Technicznie to jest jakieś odbicie... lecz My od razu mieliśmy to
przeświadczenie, że dla nas jest wskazanie, byśmy o tym stale pamiętali, Kim Jesteśmy dla Siebie.
Wiadomo, serce zawsze wie, lecz umysł czasami sieje zwątpienie, czy aby to

na pewno się naprawdę dzieje...

Zdjęcie jest w naszym salonie jako potwierdzenie.

I kolejne dziwisz się?
Już nie...
Coraz bardziej już nie.

Data zrobienia zdjęcia 21 XI.2009r.

Opisane w styczniu 2010r.

 

Spotkanie na Cyprze

Idziemy na długi spacer będąc na Cyprze na wakacjach.
Nasza pierwsza podróż i ta poślubna.
Ulica pięknych hoteli, pubów, gdzie niegdzie rosną palmy...
Lecz potem krajobraz widzimy niczym na pustyni, jest mało zieleni, i gorące, 28 stopni w październiku.

...............

W odpoczynku zatrzymujemy się przy zbierającym oliwki Filipińczyku,
pokazuje nam jak się zbiera, strzepuje z drzewa, na łopatę i do taczki.
Nic wielkiego.
Nie opodal widzimy ogród wspaniały pełen kwiatów i drzew i zielonych krzewów.
Zachwyceni, w środku pustyni niby oaza... wchodzimy.
Lecz nie wiemy, czy to posiadłość prywatna, czy dostępna jest dla nas.
Napis na bramie "Kapliczka pod wezwaniem Św. Eliasza"...
Chwila zawahania, jest tak pięknie, że robimy zdjęcia.

Przejeżdża dwoje młodych ludzi na rowerach, zatrzymują się, krótka rozmowa
po angielsku z Włodkiem, ja jakieś słowo po polsku pod nosem...
Słyszymy -"państwo są Polakami?
- ależ jak najbardziej, a Wy?
- my też,
- a skąd jesteście?
- z Agia Napa
- My też
- a w jakim hotelu?
- w Pierre Anne
- O! My tak samo!
- a kiedy przyjechaliście?

- Tydzień temu
- My też.
- Jesteśmy w podróży poślubnej
- My też
- a kiedy braliście ślub?
- dnia (tego i tego)
- My tez....
- a może jeszcze powiecie, że o (tej) godzinie? - Pyta Włodek rozbawiony...
- TAK JEST!

No i wiadomo, co dalej, za radością druga radość...
Poszliśmy razem w ten ogród rajski nam na drodze do wglądu podany.
Jest bardzo wspaniały.
Okazało się, że to posiadłość prywatna, udostępnił nam właściciel wejście do
cerkiewki, i jeszcze o sobie opowiedział, zrobiliśmy zdjęcia.
Magia, urok tego miejsca był nie do opisania.

Uczta dla ducha i ciała, i jeszcze dwóch par spójny zbieg zdarzeń...
Allle!

A widzisz?
A dziwisz się?
Nie!


Październik 2010r

 

 


Włodek pisze...

 

 Od czego by zacząć, och trudne zadanie... było tego już wiele, więc może od dowodów osobistych...

 

Nasze dokumenty

Po naszych zaślubinach nadal jesteśmy "bez papierów", no ale życie jest konkretne więc przyszedł czas na sprawy wymagające zajrzenia do naszych dowodów osobistych. Pokazaliśmy je sobie, obejrzeliśmy "nieznane" sobie twarze i ustaliliśmy, że kiedyś pójdziemy do Urzędu... Myśl ta bardzo mnie przejęła, wręcz błyskawicznie wróciła przemożna chęć bycia w USC z Tobą pod rękę, w zadumie chwili, w urzędowym połączeniu. Praktyczne życie nie może być oddzielone od serc i dusz, no tak już jest. Chociaż by meldunek, upoważnienia, poczta, sprawy wspólnej własności, opieka zdrowotna. I właśnie to ostatnie ujawniło się cudownie. Zapisując Lidkę do lecznicy, gdzie mam wykupiony pakiet zdrowotny, musiałem także podać PESEL nowego "pacjenta". Nie znałem, więc zadzwoniłem i gdy Lidka zaczęła mi go dyktować, nieomal wypuściłem słuchawkę z ręki, dwukrotnie upewniając się, że dobrze słyszę. Otóż nasze pięć ostatnich cyfr PESEL są identyczne. Drobna różnica polegała na przestawieniu miejscami dwóch przedostatnich cyfr !!! Wrażenie było potężne, gdyż uświadomiliśmy sobie malutki element boskiego planu, nawet tutaj pasowało - w papierach...

Synchronia duchowa

Przecież nie znaliśmy się wcale, nasze dusze dojrzały do połączenia z chwilą, gdy w nas, oddzielnie, nastąpiła całkowita integracja pierwiastków męskich i żeńskich. Gdy nie było konieczne szukanie szczęścia na zewnątrz, a jednak było brak, dotkliwie brak drugiego człowieka. Pisaliśmy do siebie o sobie, ale dopiero po kilku rozmowach na SKYPE okazało się, że dotknęliśmy tych samych Mistrzów - Kuthumiego, St.Germain, Jezusa, Buddy i wielu innych. Byłem w siódmym niebie, bo wtedy zrozumiałem, że nie będziemy mieli żadnych trudności w komunikacji pomiędzy sobą. Że mamy już niejako "przepracowane" trudne dla wielu ludzi tematy, nie sprawdzamy się nawzajem, nie wymądrzamy i nie pomyśleliśmy nawet o tzw. docieraniu się. Wszystko jest jawne, w ufności tego co wkrótce nazwaliśmy - Wszystko służy czemuś, nam także. Więc przyjęcie założenia, że to co nam się przydarza jest podarunkiem w najczystszej intencji i wymaga tylko rozpoznania, niezwykle uprościło nasze życie i podejście do tzw. problemów.

 Zaczęliśmy komunikować się językiem serca w dobrej już świadomości istnienia we Wszechświecie. Gdy Lidka przyjechała do Ustanowa na stałe w grudniu, pokazałem jej moje książki - perły. Wkrótce razem obejrzeliśmy kilka filmów, stworzonych na podstawie znanych nam książek - "Niebiańska Przepowiednia", "Rozmowy z Bogiem", "Pokojowy Wojownik". Potem, aż do dzisiaj odkrywamy, jak wielką wiedzę nam podarowano, jak umiemy się nią dzielić i pomnażać poprzez doświadczenie. To trwa i trwać będzie.

Nasza wspólne działania w pasji

To było jedno z najcudowniejszych odkryć !!

No bo dlaczego się połączyliśmy? Co jest ponad zaspokojenie pragnienia bycia z drugim umiłowanym człowiekiem ? Odpowiedź ujawniła się już podczas naszego pierwszego, cudownego spotkania w Kazimierzu Dolnym - dokładnie w połowie drogi pomiędzy Chełmem i Ustanowem. Podczas spaceru nad Wisłą, w błogostanie drżących jeszcze rąk, splecionych palcami, wypowiedzieliśmy się tak - Naszym zadaniem będzie świadczyć, że to co się nam przydarza jest prawdziwe, możliwe, piękne i nieskończone. Zobaczyliśmy w wyobraźni dusz naszą daleką przyszłość, pełną cudowności w spokoju i harmonii. Ufność niezmierzona, pewność siebie w odczuciu, że nic się nie stanie. Poczuliśmy się niesamowicie wyróżnieni. Spojrzeliśmy w niebo z wdzięcznością, niemalże obiecując, że nie zawiedziemy zaufania i zapalimy tysiące światełek serdecznych na Ziemi. Z całych sił będziemy wykonywać pionierską pracę, bez planu lecz z otwartością naszych połączonych intuicji i szczerości myśli. Już na Sylwestra zaczęły się wzmacniać nasze decyzje, aby ludzi, których poznaliśmy na stronie Shaumbry i na Forum Crimson Circle zachęcić do spotkania. Czyż nie jest warto pobyć choć dzień, dwa z ludźmi o podobnych wizjach bycia na Ziemi ? Czyż nie jest to znak czasu, aby ludzie łączyli się w miłości i dzielili się swoimi najlepszymi darami i talentami ? Nowy Świat stoi otworem dla nas wszystkich, bez wyjątku. Wejdźmy do niego w przeświadczeniu konieczności powrotu do elementarnych wartości człowieczeństwa. Powróćmy do niewinnych myśli, radości życia, piękna otaczającego nas zewsząd. Powróćmy do miłości do siebie i innych bliźnich. Nadajmy nowe znaczenie słowu wdzięczność, słowu współczucie, słowu dzielenie się, słowu piękno. A w końcu każdy odkryje swoją prawdę i będzie już spokojnie się jej trzymał, nie obciążając innych sobą. Gdy pojęliśmy ogrom pracy przed nami, pojawiły się wszechobecne energie wspomagające. O tym w innym miejscu...

Poczucie piękna, nasze gusty i guściki

Każde z nas z wielką radością odkrywało swoje uzewnętrzniane poczucie piękna. Lidka z wielkim zapałem przystąpiła do artystycznego ozdabiania naszego domu, nie pytając mnie o opinię. Przyjęła bowiem słuszne założenie, że nie potrzebuje akceptacji. I tak się stało. Os Wigilii począwszy, aż do dzisiaj, z szeroko otwartymi ustami i oczami obserwuję co Ona robi :-)). Kolory, czucie zaokrąglonych kształtów, dopasowanie szczegółów, częste zmiany na inne kompozycje, w pełni zgodne jest z moim poczuciem piękna i harmonii w domu. Widać jak swobodnie urzeczywistniać można swoje talenty artystyczne, gdy nie ma potrzeby uzgadniania, negocjacji, przekonywania, nakłaniania itd. Ja, znając swoją rolę, ograniczałem się do typowo męskich wsparć typu - wbić haczyk, wkręcić śrubki, zamocować, podłączyć. Czasem mi przychodziły do głowy pomysły, które Lidka w lot wyczuwała, nawet bez potrzeby mówienia o tym. To niesamowite odkrycie, gdy zdaję sobie sprawę, że naprawdę przechwytuję energie myśli. Nie tylko podczas naszego urządzania się, lecz także w innych codziennych sprawach. Robimy to, jak Lidka podkreśla - lekkim pociągnięciem, dotknięciem, a energie poruszone służą mam doskonale. We wszystkim...

Przenosiny z Chełma

Gdyby ktoś, komu ufam opowiedział mi taką historię, był bym w szoku. A historia przydarzyła się nam w grudniu, gdy pojechałem do Chełma "przeprowadzić" moją wybrankę do naszego wspólnego domu w Ustanowie. Wtedy po raz pierwszy tak mocno doświadczyliśmy działania myśli i energii wsparcia w działaniu. W ciągu czterech dni zdołaliśmy bez większego trudu spakować rzeczy Lidki, korzystnie wynająć mieszkanie dobrym ludziom i w końcu sprzedać samochód. Ilekroć wracamy wspomnieniami do tego czasu, nadal jesteśmy w zdziwieniu, że poszło tak lekko, łatwo i przyjemnie. Smaczku dodaje fakt, że intuicyjnie wybrany z ogłoszenia właściciel firmy przewozowej, który nas przeprowadzał, okazał się być pierwszym człowiekiem, któremu pomogliśmy zrozumieć jego samego. To było cudne spotkanie i wrażenie po nim jeszcze długo wibrowało w naszym nowym domu.

 

Mejlowanie synchroniczne

Jest taka tradycja u nas, że gdy jadę do pracy, Lidka pisze do mnie mejla. Po wejściu do pokoju w firmie, pierwsze kilka minut poświęcam dla siebie, najczęściej pisząc wiersz lub dwa. Wtedy piszę do Lidki krótkiego mejla i zaraz potem biorę się do pracy firmowej. Dzisiaj patrzę - nie ma mejla. Pomyślałem, że może chwilowy zanik internetu w domu, zdarzało się... Piszę więc ja, dołączając kolejny wiersz - i wysyłam. Za kilkanaście minut zaglądam na serwer i widzę to:

A widzisz ?

A dziwisz się ?

powrót